poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Chapter VI

Minęły trzy godziny od kiedy obudziłam się o piątej rano. Gdy tylko otworzyłam oczy, rozejrzałam się po pokoju szukając rudzielca, który kazał mówić na siebie Ramon. Zauważyłam go tuż obok mojego łóżka. Siedział na dywanie i się na mnie patrzył. A przez jedną krótką chwilę miałam nadzieję, że to był sen... Złudne marzenia.
Od tego wieczornego spotkania z Anamiką, w którym dała mi dziwny pierścionek, który, nawiasem mówiąc, wciąż nie chciał zejść z mojego palca, zaczęły mnie spotykać jakieś dziwne rzeczy. Najpierw ujrzenie twarzy dziewięcioletniej przestraszonej dziewczynki, potem spotkanie z Toto - chłopakiem, który także posiadał ten dziwny srebrny pierścień, z którym podobno rozmawia, a teraz gadający kot, na którego obroży, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, też znajdował się zielony kamyczek, taki sam, jak ten z mojego pierścionka. Coś mi mówi, że to jeszcze nie koniec tych dziwnych wydarzeń...
Masz może tuńczyka?
- Tak, chyba tak... zaraz sprawdzę - odpowiedziałam na pytanie kota. Już nawet się nie zdziwiłam, gdy usłyszałam jego głos wprost w mojej głowie. Chyba uodparniam się na te dziwne zdarzenia...
Ruszyłam w stronę kuchni, w której słyszałam nucenie cioci. Zawsze to robiła, gdy przyrządzała jakiś posiłek. Na szczęście nigdy nie miała nic przeciwko zwierzętom. Jej szwagier, a mój ojciec, Yamir trzymał w domu całe mnóstwo kotów, kilka psów i ze dwie udomowione małpki. Zawsze, gdy ciocia Nicola nas odwiedzała, siadała na ulubionym fotelu i głaskała pierwsze lepsze zwierzę, które usiadło jej na kolanach. Tak więc teraz, gdy razem ze mną do kuchni wszedł Ramon, zapytała:
- A co zjadłby twój nowy przyjaciel?
- Sądzę, że tuńczyka. Mamy jakiegoś? - odparłam, zaglądając jej przez ramię do lodówki.
- Tak się złożyło, że kupiłyśmy wczoraj trzy puszki - usłyszałam odpowiedź. Ciocia zamknęła lodówkę i sięgnęła do szuflady znajdującej się tuż naprzeciw jej głowy. Wyciągnęła z niej puszkę z, wyczekiwaną przez Ramona, rybą, otworzyła ją i położyła na podłodze. Kot podszedł do niej i zaczął zajadać ze smakiem. Kiedy jeszcze jadł, ja i Nicola (nie zgadza się, żebym mówiła do niej per "ciociu", bo, według niej, jesteśmy w podobnym wieku, chociaż jest ode mnie prawie dwa razy starsza) usiadłyśmy do stołu i zabrałyśmy się za śniadanie.
Po skończonym posiłku umyłam naczynia i wyszłam na dwór. Ciocia (chociaż normalnie mówię do niej na "ty", to w myślach zawsze ją tak nazywam) jest pisarką i przeprowadzka nie mogła odciągnąć jej chociaż na krótko od pracy, więc musiała teraz pisać.
W połowie drogi do domu Anamiki (z Ramonem u boku) nagle poczułam czyjąś obecność. Szybko odwróciłam się do tyłu, strasząc tym dziewczynę z fioletowymi włosami. Była średniego wzrostu i starsza od Anamiki. Na jej ramieniu siedziała fioletowo-biała papuga.
- Eee... Cześć...? - powiedziała po chwili, w której nawzajem mierzyłyśmy się wzrokiem. - Nazywasz się Diana Bhaduri?
- Tak. A ty? - zapytałam. Tak jak przeczuwałam, znowu zjawił się ktoś, kto zna moje imię i nazwisko. Tylko nie mam pojęcia, jak tak nagle ta dziewczyna pojawiła się za moimi plecami.
- Jestem Silietta Dixon - powiedziała takim tonem, jakby samo to, że oznajmiła mi jak się nazywa wszystko wyjaśniało.
- A... Okey... Masz coś wspólnego z Totem i Ramonem?
- Z Totem? Nie znam gościa... Ale za to Ramona poznałam wczoraj. To on mi o tobie powiedział. O! Tu jest nasz kotek! - zawołała, łapiąc rudego dachowca, który próbował jej się wyrwać.
Puszczaj mnie, babo! - krzyknął Ramon.
- Oj, nie złość się tak! - zaśmiała się Silietta.
- Diana? - usłyszałam głos Anamiki. Wyglądała zza drzwi swojego domu. - Kto to? - zapytała, ujrzawszy nieznajomą dziewczynę.
- To jest... eee...
W tym momencie nadszedł Toto.
- Chodźmy stąd, bo strasznie hałasujecie. Zaraz się sąsiedzi zejdą - powiedział, łapiąc mnie za rękę. Pociągnął mnie w stronę, w którą jeszcze nie szłam, a za nami ruszyły obydwie dziewczyny i kot.

Chapter V

Obudziło mnie łaskotanie w stopy. Otworzyłam zaspane oczy, po czym spojrzałam w dół, lekko podnosząc głowę. Tuż przy moich stopach zobaczyłam rudego kota. Na szyi miał czarną obróżkę z dobrze mi znanymi, zielonymi kamyczkami.
Witaj. Jestem Ramon. 
Gdy usłyszałam głos w mojej głowie, rozejrzałam się po pokoju, sądząc, że zobaczę kogoś obcego. Nie zobaczyłam nikogo, więc spojrzałam na zegarek i z powrotem opadłam na poduszkę, gdyż była godzina piąta rano.
Ej, nie zasypiaj!
Znowu usłyszałam ten sam, chłopięcy głos. Tym razem spojrzałam na kota. Siedział obok mojej gołej stopy i patrzył się na mnie swoimi szarymi oczami. Miałam wrażenie, że to on do mnie mówi, lecz wypchnęłam to z głowy, tłumacząc za wcześnie przerwanym snem.
Nie no... Czemu znowu chcesz zasnąć? A ja tu specjalnie biegłem, gdy poczułem nowy sygnał...
Z prędkością światła zerwałam się z łóżka. Teraz miałam pewność, że to kot do mnie mówił. Tylko dlaczego?
- Eee... Kim jesteś? - zapytałam, patrząc prosto w oczy kota, które przeszywały mnie inteligentnym spojrzeniem.
Jak już mówiłem; jestem Ramon. I jestem kotem. Chociaż... A zresztą... i tak wyglądam teraz jak kot...
- Czemu... Jakim cudem do mnie mówisz?
Używam telekinezy. Ty też to potrafisz.
- Eee... wątpię... A więc co tu robisz... Ramonie?
Poczułem sygnał nowego posiadacza pierścienia. Tym razem był dużo silniejszy od poprzednich, więc postanowiłem sprawdzić, kto za to odpowiada. No i znalazłem ciebie, a jako, że spałaś, poczekałem aż się obudzisz.
- Aha... A możemy przeprowadzić tą rozmowę później? Jestem śpiąca i mój umysł nie do końca wyrabia z tym wszystkim.
Okey - zgodził się kot. Po chwili ułożył się wygodnie w nogach mojego łóżka i zasnął. Chyba też był zmęczony, skoro przystał na mą propozycję. Albo po prostu przyznał mi rację z tym niewyspanym umysłem. Cokolwiek nim pokierowało, postanowiłam wziąć z niego przykład i już po chwili z powrotem spałam.

czwartek, 7 kwietnia 2016

Chapter IV

Ocknęłam się na beżowej sofie w moim salonie. Obok mnie, na podłodze, siedziała Anamika. Trzymała w dłoniach kubek z wodą. Spojrzałam za nią i dostrzegłam stolik na którym leżało czarne pudełeczko po części okryte szarym papierem. Wytężyłam, jeszcze ociężały, umysł i przypomniałam sobie o wszystkim, co się stało. Srebrny pierścionek na moim palcu, dziewięcioletnia, zaskoczona dziewczynka, zło wróżebna chmura...
Powoli usiadłam, co sprawiło, że Anamika błyskawicznie wstała i spojrzała się na mnie.
- Nie podnoś się. Zemdlałaś. Coś ci jest? - zapytała, próbując położyć mnie z powrotem. Pokręciłam głową i chwyciłam srebrne, metalowe kółeczko, znajdujące się na moim palcu u prawej ręki. Pociągnęłam za nie. Pierścionek nawet nie drgnął. Powtórzyłam czynność kilka razy, co nic nie dało.
Ana patrzyła się na mnie ze zdziwieniem. Po chwili jednak zrozumiała, że chcę koniecznie ściągnąć dziwny pierścionek i mi to nie wychodzi, bo złapała moją dłoń i sama spróbowała zdjąć błyskotkę. Poskutkowało to jedynie bólem mojej skóry, więc zaprzestałyśmy prób. Westchnęłam.
- Czemu nie możemy tego zdjąć? - spytała dziewczyna. W odpowiedzi tylko wzruszyłam ramionami.
Wstałam, trzymając się za głowę. W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę - powiedziałam, przerywając Anamice, która chciała zaproponować, że mnie wyręczy. - To pewnie moja ciocia - dodałam, wyjaśniając mój protest. Nikogo innego się przecież nie spodziewałam.
Podeszłam do drzwi, ciągle trzymając się za głowę, po czym je otworzyłam. Gdy to zrobiłam, ujrzałam wysokiego szesnastolatka z blond włosami i przenikliwymi, zielonymi oczami. Wyglądały jak oczy tamtej dziewczynki, tyle że u niego, zamiast zdziwienia i strachu, wyrażały niepewność i zdenerwowanie.
- Ty jesteś... Diana... - spojrzał na swoją dłoń. Jego oczy się jeszcze świeciły, gdy dokończył: - Bhaduri?
Bez zastanowienia kiwnęłam głową. Byłam zbyt zajęta oglądaniem jego prawej dłoni, a konkretniej znanego mi już srebrnego pierścionka z zielonym kamieniem, który znajdował się na jego wskazującym palcu. Chłopak zauważył na co patrzę. Podniósł do góry rękę tak, żebym mogła dokładniej zobaczyć jego pierścień.
- Ty też... masz taki... co nie? - zapytał, powoli dobierając poszczególne słowa. Znowu kiwnęłam głową. Odetchnął z ulgą. - No to się nie pomyliłem. Jestem Toto. Toto Powell - wyciągnął dłoń w moim kierunku. Złapałam ją z wahaniem. Była większa od mojej. Ogólnie ten chłopak był ode mnie wyższy o jakieś półtora głowy i trochę szerszy. No, nic dziwnego; w końcu jest ode mnie o dwa lata starszy, co najmniej. Ana też była ode mnie wyższa.
O wilku mowa; Anamika właśnie pojawiła się za moimi plecami.
- Kto to? - zapytała się mnie.
- Toto Powell - odpowiedziałam. Otrząsnęłam się z chwilowego odrętwienia, które napadło mnie nie wiedzieć kiedy. - To Anamika Einfall. Moja przyjaciółka - dodałam, dopełniając formalności związanych z przedstawianiem ich sobie. Dziewczyna spojrzała się na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami, odpowiadając na nieme pytanie. - Chodź do środka - zaprosiłam chłopaka, robiąc mu miejsce do przejścia. Podziękował i poszedł we wskazanym kierunku.
Kiedy wszyscy, łącznie ze mną, się rozgościli w pokoju gościnnym, nastało milczenie. W końcu, po jakimś czasie, Toto powiedział:
- Jestem tu, bo dostałem powiadomienie o nowej osobie.
- I tą twoją "nową osobą" jest Diana? - zapytała Anamika.
- Tak.
- Zaraz, zaraz... O jakie powiadomienie chodzi? - spytałam, po kolejnej chwili milczenia. Toto spojrzał się na mnie i przez chwilę się nad czymś zastanawiał.
- Powiadomienie o nowej osobie... - powtórzył swoje wcześniejsze słowa. - ...nowego posiadacza pierścienia... - dokończył.
- Pierścienia... Chodzi ci o ten, który macie ty i Diana?
- Tak.
W tym momencie Ana wybuchnęła śmiechem.
- Toż to wszystko jakieś stuknięte jest! Sensu w tym brak! ...To jakiś długo planowany kawał, tak? - w ostatnim zdaniu zwróciła się do chłopaka. Tamten tylko pokręcił głową. Wyglądał na... zakłopotanego? Może był nieśmiały z natury i nie przywykł do rozmów z dziewczynami? Za tym przemawiać mógł fakt, że mówił do mnie trochę niepewnie. Chociaż nie wyglądał na nieśmiałego, gdy rozmawiał z Anamiką...
Dziewczyna oparła się o oparcie fotela, od którego przed chwilą się odchyliła. Trochę zdziwił mnie ten jej wybuch. Ale raczej nie powinien, bo na razie prawie w ogóle jej nie znałam.
- Skąd wiedziałeś, jak się nazywa? - zapytała po chwili, wskazując na mnie. Teraz Toto wyraźnie się zmieszał. Może jednak był nieśmiały?
- Pierścień mi to powiedział... - odparł cicho.
- CO? - wykrzyknęłyśmy obie jednocześnie. Chłopak aż podskoczył na swoim miejscu na sofie.
- Pierścień mi to powiedział - powtórzył, tym razem głośniej.
- To zrozumiałam, ale... co? Co masz przez to na myśli? - zapytała Anamika. Ja się nie odezwałam. Było mi trochę głupio po tym krzyku.
- No, to - spojrzał na mnie z ukosa. - że mi to zakomunikował. Widziałaś to, Diano - tym razem spojrzał się na mnie otwarcie. Przypomniałam sobie, jak przed moim domem spojrzał na swój pierścień, przez co zaświeciły mu się oczy. Dowiedział się (albo sobie przypomniał) przez to, jak mam na nazwisko. Nie sądzę, żeby było to udawane. Po pierwsze: takie miałam przeczucie, a po drugie: jak mógłby sprawić, że oczy mu się zaświeciły? No dobrze, może i mogłaby być to gra świateł, ale skąd w takim razie miałby pewność, że akurat w tamtym momencie promienie słońca sprawią, że jego tęczówki będą tak wyglądać? Ewentualnie mógłby mieć jakieś szkła kontaktowe, lecz w takim wypadku miałby cały czas świecące oczy. A więc i ta opcja odpada.
Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę z tego, że Anamika i Toto (ten drugi trochę mniej) czekają na moje potwierdzenie. Kiwnęłam więc głową.
- Powiedzmy, że na razie ci uwierzę z tą konwersacją z pierścionkiem - powiedziała dziewczyna, patrząc się z podejrzliwością na chłopaka. Widać było, że mu ulżyło, gdy to usłyszał. - No, muszę już iść do siebie. Ty też już się zbieraj - zwróciła się do Tota, podnosząc się z miejsca. On też wstał i za nią skierował się do wyjścia. Zatrzymał się przed drzwiami i odwrócił w moją stronę:
- Miło było cię poznać, Diano - powiedział, po czym wykonał andźali (tradycyjne indyjskie pozdrowienie). Mile zaskoczona, odpowiedziałam tym samym. Po tym Toto uśmiechnął się i wyszedł.

środa, 6 kwietnia 2016

Chapter III

Następnego dnia obudziłam się o ósmej. Umyłam się, zjadłam śniadanie i poszłam czytać książkę. Lektura jakoś bardzo mnie nie zaciekawiła, więc odłożyłam ją po około czterdziestu minutach. Jako, iż nie miałam co robić, poszłam z ciocią do miasta, by kupić trochę ubrań i jedzenia. Wróciłyśmy po trzynastej. Do umówionego spotkania miałyśmy jeszcze godzinę, więc przez ten czas układałyśmy ubrania w szafach i jedzenie w kuchni.
Trzy minuty przed czternastą, wyszłyśmy i skierowałyśmy się w stronę pomarańczowego domu, który znajdował się na przeciwko tak, jak mówiła Anamika. Ciocia zadzwoniła dzwonkiem i już po chwili drzwi zostały otwarte przez dziewczynę. Przywitała się i zaprosiła nas do środka.
Zaprowadziła nas do jadalni, w której dominowały błękit i zieleń. W rogu przy kuchence stała wysoka kobieta. Domyśliłam się, ze była to mama Anamiki.
- Witam - powiedziała z uśmiechem, zwracając się w kierunku moim i mojej cioci. - Nazywam się Marie Einfall. A to moja córka Anamika - w ostatnim zdaniu zwróciła się do Nicoli-mojej cioci. - Proszę, siadajcie.
Posiłek przebiegał w przyjaznej atmosferze. Moja ciocia i pani Marie, siedząc naprzeciwko siebie, rozmawiały o swoich poprzednich mieszkaniach, a także o zwyczajach panujących w ich rodzimych miastach. Za to ja z Aną (jak pozwoliła na siebie mówić) rozmawiałyśmy o naszych szkołach i przyjaciołach. Dowiedziałam się, że w marcu skończyła 17 lat. Powiedziałam jej, że ja z kolei niedługo skończę swoją czternastkę.
Rozmawiałyśmy dosyć długo. Nawet nie pamiętam kiedy przeniosłyśmy się do barwnego salonu, jakim był pokój gościnny w domu Einfallów. W końcu jednak nadszedł czas, w którym musiałyśmy wracać do siebie. Wypadało tak też ze względu na nienadużywanie gościnności naszych nowych sąsiadek. Pożegnałyśmy się więc i poszłyśmy do naszego domu.
*****
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Byłam sama w domu, więc poszłam je otworzyć. Zobaczyłam Anamikę, która bez zaproszenia weszła do środka. Wprosiła się do salonu i usiadła na kanapie. Dopiero po jakimś czasie się odezwała:
- Mam coś dla ciebie - wręczyła mi małą paczuszkę z jej adresem, ale moim nazwiskiem. - Znalazłam to dzisiaj rano w mojej skrzynce na listy. Nie ma nigdzie danych nadawcy - dodała, gdy zauważyła, że obracam zawiniątko na wszystkie możliwe strony. Pokiwałam głową i, po chwili wahania, rozdarłam szary papier. Pod nim zobaczyłam czarną skrzyneczkę, którą otworzyłam, uprzednio spojrzawszy na przyjaciółkę. W skrzyneczce znajdował się srebrny pierścionek z zielonym kamieniem, który się lekko świecił. Naraz opanowało mnie złe przeczucie. Miałam ochotę zamknąć wieczko i zakopać trzymany przedmiot kilometr pod ziemią na pustyni. Lecz jakaś siła sprawiła, że drżącymi palcami złapałam błyszczące metalowe kółeczko i włożyłam je na wskazujący palec prawej ręki. W tej samej chwili odczułam czyjąś obecność w tym pokoju. Przeszły mnie ciarki. Odwróciłam się w prawą stronę i zobaczyłam dziewięcioletnią dziewczynkę z czarnymi włosami i głębokimi zielonymi oczami. Patrzyła się na mnie z niejakim zdziwieniem i przerażeniem jednocześnie. Po chwili zniknęła, pochłonięta przez ciemną chmurę. Poczułam,
że ta chmura pragnie pochłonąć także i mnie, więc chciałam szybko ściągnąć pierścionek z mojego palca. Nie udało mi się. Tak, jakby przywarł do mojej skóry. Zimne macki ciemnej masy zaczęły oplatać moje stopy. W tym momencie moja świadomość odpłynęła w siną dal.

wtorek, 5 kwietnia 2016

Chapter II

Wróciłam z rozpoznania w terenie. Kupiłam trochę jabłek, czekoladowych batoników i sok pomarańczowy, który popijałam w drodze powrotnej. Wzięłam także sok z czarnych porzeczek dla cioci, która lubi kwaśne owoce.
Ledwo przekroczywszy próg kuchni, usłyszałam dzwonek do drzwi. Jako, że moja opiekunka była akurat w łazience, szybko położyłam zakupy na stole i z powrotem podeszłam do drzwi. Otworzyłam je szybkim ruchem i moim oczom ukazała się wysoka blondynka. Miała błękitne oczy i wyglądała na starszą ode mnie.
- Witaj! Ty jesteś Diana, prawda? - zapytała przyjaznym głosem. Pokiwałam głową w odpowiedzi. Musiała zauważyć moje zdziwienie, bo dodała: - Twoja babcia mi o tobie opowiadała. Nazywam się Anamika.
- Cześć - uśmiechnęłam się. - Wchodź!
Dziewczyna przekazała w moje ręce ciasto, które przyniosła ze sobą. Wzięłam je i wskazałam kierunek do salonu. Powiedziałam Anamice, żeby usiadła na sofie i poprosiłam ją o poczekanie na mnie. Udałam się do kuchni, gdzie pokroiłam pachnący wypiek i położyłam jego kawałki na dwóch talerzykach. Do szklanek nalałam wody. Wszystko to, wraz ze sztućcami, położyłam na tacy i wróciłam do, czekającej na mnie, nowej znajomej. Na stoliku przed nią ustawiłam wszystko, co przyniosłam, a tracę odłożyłam obok.
Zapanowała cisza, spowodowana zastanawianiem się nad tematem rozmowy. W końcu Anamika odchrząknęła i powiedziała:
- Bardzo ładnie urządzony salon.
- Dziękuję - odparłam z ulgą. Nie na mnie przypadł trud rozpoczęcia rozmowy. Nie czułam się w tym za dobrze.
- Kto go tak wystroił?
- Moja mama.
- Musi mieć niezły gust.
- Tak, miała - potwierdziłam, wzdychając smutno.
- Przykro mi...
- Nic nie szkodzi. Przecież o tym nie wiedziałaś. Może zmienimy temat? - zaproponowałam po kolejnej chwili milczenia. - Mieszkasz po drugiej stronie ulicy, prawda?
- Tak. W tym pomarańczowym domu na przeciwko.
- Od kiedy tutaj mieszkasz?
- Odkąd skończyłam roczek. Wcześniej mieszkaliśmy w Niemczech.
- Ja jeszcze wczoraj mieszkałam z ojcem w Indiach, a teraz tu nas niego czekam.
- Będziesz tu tak zupełnie sama? - W głosie Anamiki usłyszałam coś pomiędzy ciekawością a zdziwieniem. Pokręciłam głową.
- Nie. Jest ze mną ciocia.
Dziewczyna pokiwała głową. Nagle spojrzała na zegarek i zerwała się z miejsca.
- Muszę wracać! - krzyknęła. - Powiedziałam mamie, że wrócę za chwilę! Bardzo dziękuję za gościnę! - Już chciała wyjść z pokoju, gdy nagle sobie coś przypomniała. Zwróciła się w moją stronę. - Mama powiedziała, żebym zaprosiła was jutro na obiad. Przyjdziecie?
Kiwnęłam głową.
- A więc do jutra!
- Cześć - odpowiedziałam. Już jej nie było.
- Kto to był? - usłyszałam głos dochodzący z kierunku schodów na piętro.
- Sąsiadka - odpowiedziałam. - Zaprosiła nas jutro na obiad. Idziemy?
- Jak otrzymałyśmy taką propozycję, to warto skorzystać - usłyszałam w odpowiedzi. Z tonu głosu mogłam wywnioskować, że ciocia się uśmiechnęła. -  A teraz chodź i zjedz naleśniki.

Chapter I

Samolot przed chwilą wylądował. Rozpięłam pasy i wraz z ciocią poszłam na lotnisko po nasze walizki. Moja opiekunka zawołała taksówkę i pojechałyśmy do domu.
***
Przekroczyłam próg naszego nowego miejsca zamieszkania. Był to jednopiętrowy domek, który wcześniej zamieszkiwała moja babcia.
Jako, że byłam bardzo zmęczona podróżą, poczłapałam na piętro i zajęłam najgłębiej położony pokój. Półprzytomna opadłam na łóżko i od razu zasnęłam, nie ściągnąwszy nawet butów.
***
Obudziłam się gdzieś około południa i od razu poczułam, że mój brzuch domagał się jedzenia. Tak się złożyło, że moja ciocia akurat przygotowywała lunch. Wzięłam z talerza dwie kanapki, po czym poszłam na obchód domu.
Ściany salonu miały limonkowo-cytrynowy odcień. Całą podłogę pokrywała zielona, puszysta wykładzina. Zdjęłam kapcie i błądziłam bosymi stopami po miękkim dywanie.
Na środku pokoju stał okrągły, jasnobrązowy stolik. Przy ścianie równoległej do drzwi stała beżowa sofa, a po obydwu jej stronach stały dwa fotele tego samego koloru. Naprzeciwko sofy, na przeciwległej ścianie wisiał duży telewizor. Nad oknami wisiały zielone zasłony, pasujące kolorem do wykładziny. Pomiędzy oknami znajdowały się drzwi na ogródek. Postanowiłam, że zajrzę tam później.
Kuchnia była utrzymana w pomarańczowych i brązowych odcieniach. Pomarańczowe kafelki pasowały do zasłon tegoż samego koloru. Drewniane szafki przykryte były szklanym blatem ze wzorem w cynamon i pomarańcze. Pośrodku stał stół z czterema krzesłami.
Wyszłam z kuchni i poszłam do łazienki. Była ona biało-błękitna. Najpierw moją uwagę przykuła podłoga dosyć dużego prysznica. Przykrywała ją biało-błękitno-srebrna mozaika układająca się na śliczny, nierozpoznawalny dla mnie, kwiat.
Z prawej strony prysznica stała pralka. Mimo tego, że stały tu jeszcze dwie niemałe szafki, toaleta i umywalka, a na podłodze leżał biały dywan w niebieskie cętki, było tutaj bardzo dużo miejsca.
Gdy wyszłam z łazienki, z prawej strony dostrzegłam schody na piętro, których nieświadomie użyłam dzisiaj gdzieś około piątej rano tutejszego czasu. Weszłam do swojej sypialni i dokładnie się jej przyjrzałam. Była utrzymana w tych samych kolorach, co salon. Połowę pokoju pokrywał gruby, miękki, zielony dywan. W rogu stała narożna, beżowa szafa. Na łóżku leżała zielona pościel w czarne wzorki, tworzące coś na kształt pajęczej sieci. Obok łóżka stał stolik nocny. Ściany były pomalowane w jasnozielone i żółte pionowe pasy, różnej szerokości.
Postanowiłam się teraz rozpakować, a potem oznajmiłam cioci, że wychodzę na miasto.

Witam!

Kolejna noc, kolejny blog...
Tym razem jest to blog w całości poświęcony memu staremu opowiadaniu w nowszej wersji, stąd w tytule "reaktywacja!"
Poprzedni blog jest tutaj.
Mam nadzieję, że Was zaciekawi historia tu przedstawiona :)
A więc do dzieła!